czwartek, sierpnia 22

Roger Waters, Veturilo i Stolica

Brak komentarzy:
 
Jestem ostatnio trochę do tyłu z publikowaniem postów. Ciągle nie zdałem relacji z wycieczki wzdłuż Wisły do Płocka. Czekają na publikację zdjęcia z wizyty Sesilusa, czyli projektu warszawskich artystów podróżujących po polskich rzekach wynajętymi barkami. Chciałoby się również pokazać zdjęcia z trasy rowerowej R-10. Wycieczki starej bo z maja, ale zdjęcia mają swoją wartość.

Teraz jednak muszę podzielić się wrażeniami z koncertu jaki odbył się w miniony wtorek na narodowym w Warszawie. Mało kto nie słyszał o The Wall. Każdy kto choć raz przesłuchał ten album bądź też widział film, wie jak potężny ładunek emocjonalny zawiera. Zanim jednak opiszę sam koncert opiszę moją wycieczkę po stolicy, która niespodziewanie odbyła się na rowerze. No bo jakżeby inaczej?

"Veturilo"

Do Warszawy pojechałem wraz z moim znajomym z Chełmna (który na tym blogu gościł już przy okazji wycieczki z Terespolu Pomorskiego do Tlenia i jest autorem zdjęć, które się pojawią). Planowaliśmy po przyjeździe szybką podróż metrem na krakowskie przedmieście i wizytę u jego kuzyna. Traf chciał, że stolica zafundowała sobie drugą linię metra w związku z czym, musieliśmy opuścić kolejkę szybciej niż było to zaplanowane.

Pierwsze na co się natknęliśmy to wypożyczalnia Veturilo. Od razu zapałaliśmy żądzą wypróbowania miejskich rowerów. Poszliśmy więc na kawę do miejsca, którego nazwy z grzeczności nie wypowiem i korzystając z darmowego internetu założyliśmy sobie konta pozwalające na wypożyczenie jednośladów.

Samo wypożyczenie, sprawiło nam trochę problemów, ale tak to jest jak się przyjedzie z prowincji do stolicy ;) Za to radość jaką sprawiło nam zwiedzanie tego monumentalnego w porównaniu do Bydgoszczy czy Chełmna miasta jest nie do opisania.

Rowerki mimo 26 calowych kół okazały się naprawdę szybkie i po raz kolejny potwierdziła się prawda, że najlepiej zwiedza się z siodełka. Wypożyczenie jest naprawdę tanie i warto rozważyć tą opcję bo to wygodniejsze niż przywiezienie swojego roweru i lepsze niż podróżowanie zatłoczonymi ulicami, bo przecież na całą Polskę słynne są warszawskie korki.

O dziwo, pomimo nielicznych ścieżek rowerowych mało kto jeździ tam ulicami. Większość napotkanych rowerzystów i rowerzystek (których jest zdecydowanie więcej niż w bdg) jeździ chodnikami. Podobno Policja się nie czepia, ale trudno się dziwić jeśli chodniki potrafią być tak szerokie jak jezdnia.

Sporo jest też stacji w których można zostawić rowery. Gorzej jest z ilością rowerów w tych stacjach. Sami musieliśmy przejść z buta około 500 m by znaleźć dwa sprawne rowery. Piszę sprawne gdyż często można natrafić na jednoślady z defektem (mój miał zwichrowane koło).


Jak się okazało pod stadionem, rowerami jeżdżą głównie Warszawiacy, a nie przyjezdni. Jak zdążyłem się przekonać w tak krótkim czasie jest to po prostu wygodniejsze niż wyprawa z własnym rowerem na miasto. Możemy go (Veturilo) zostawić i zapomnieć, pójść na imprezę, skorzystać kiedy ucieknie nam autobus, albo kiedy znajomi siedzą kilka ulic dalej i trzeba do nich szybko dotrzeć, lub gdy mamy po prostu ochotę się przejechać bo wyszło nagle słońce.

Jak się później okazało, wycieczka ta z której zapamiętałem głównie mozaikę złożoną ze starych kamienic i pałaców przemieszanych z brutalnym socrealizmem miała mieć duże znaczenie podczas koncertu.
Wszędzie w Warszawie czuć historię XX wieku. Totalitaryzmy zostawiły swoje niezmywalne piętno nad tym miastem i cały czas miałem w głowie znaki Polski Walczącej.

"The Wall"

Koncert rozpoczął się z lekkim opóźnieniem. Wynikało to pewnie z faktu, że sporo osób wciąż stało w kolejkach na stadion kiedy wybiła godzina 20. Pozwoliło mi to nacieszyć oko tym gigantycznym stadionem, poczułem też klimat wielkiego widowiska.

Ciarki, które mnie przeszły przy pierwszych dźwiękach The Wall, czuję jeszcze teraz kiedy o tym piszę.
Siedzieliśmy na górnej trybunie na wprost sceny. Mieliśmy więc całą scenę jak na talerzu. Dało nam to dobry widok na wszystkie wizualizacje jakie wyświetlano na białym murze, będącym nieodłącznym elementem dekoracji tej Rock Opery.

Już od początku koncertu byliśmy świadkiem manifestu wolności, przemówił do nas sam Spartakus i głosy setek niewolników, którym dał nadzieję na zrzucenie kajdan. Stadion Narodowy z jego pofalowanym dachem przypominał wtedy rzymską arenę.
Zamurowało mnie to do tego stopnia, że siedziałem jak oniemiały wiedząc już, że jestem częścią czegoś ważnego. Po chwili rozległy się dźwięki "In the flesh", show się zaczynał. Kiedy już Waters kazał na nas zrzucić bomby koncert zaczął się na dobre, a ja mało nie wyskoczyłem z krzesełka.

Na ekranie wyświetlały się zdjęcia i nazwiska poległych żołnierzy, aktywistów i wreszcie dzieci. Wszyscy oni stracili życie w takich konfliktach jak wojna w Iraku czy w Afganistanie, atakach bombowych w metrze czy w strefie Gazy podczas Izraelskich ostrzałów.

The Wall został napisany jako protest przeciwko wojnom. Ojciec Rogera Watersa zginął pod Anzio, a jego ciała nigdy nie znaleziono. Dlatego w pierwszych utworach sporo jest nadziei, że może on wróci do domu. Mały Pink (główna postać opery) jest wychowywany samotnie przez matkę, a brak ojca skutkuje izolacją i doprowadza do budowania tytułowego "muru".

Targały mną różne emocje podczas tego koncertu, łzy wzruszenia kiedy słyszałem utwór Mother, czy radość i szał zdartego gardła krzyczącego, że nie potrzebna jest nam edukacja.
Szczególnie poruszył mnie utwór Goodbye Blue Sky.

"Did you see the frightened ones?
Did you hear the falling bombs?

Did you ever wonder why we had to run for shelter
When the promise of a brave new world
Unfurled beneath a clear blue sky?"

Wtedy właśnie myślałem o tym jak zawrotna jest historia. Jeszcze 69 lat temu w tym mieście ginęli ludzie tacy jak ja, walczący z okupantem w powstaniu, które nie miało szans na wygraną, a dziś byliśmy uczestnikami manifestu wolności i chęci życia w świecie bez przemocy.
Kiedy po niebie leciały bombowce zrzucające jak bomby symbole kapitalizmu i religii takich jak chrześcijanizm, islam czy judaizm, miałem przed oczami akty terroru, izraelski apartheid wobec Palestyńczyków, czy zakłamanie naszego kościoła.

Wszędzie na murach Warszawy widać ślady po wojnie czy komunie. Teraz żyjemy w kapitalizmie, któremu podczas koncertu też się oberwało. Całe szczęście, że mamy też normalne nasze małe życie, którym możemy się cieszyć. To właśnie dla tych, którzy go nie mają jest stworzony ten koncert i dla nas, ku przestrodze.

"All in all it's just another brick in the wall. All in all you're just another brick in the wall."

Tak się czułem następnego dnia, po prostu kolejną cegiełką w murze. Świat wydawał mi się błahy i wszystko było tak mało ważne. Wkurzona na mnie szefowa, że wolę wziąć wolny dzień niż gnić w pracy. Kanary w autobusie musiały poczekać bo zapomniałem gdzie wsadziłem bilet. Nawet poranną wycieczkę rowerem na drugi koniec Warszawy prawie przypłaciłem spóźnieniem na autobus do Bydgoszczy.
Jak bardzo to wszystko nie miało znaczenia.


Cieszę się, że tam byłem. Doznałem takiego potężnego szoku i dostałem ostrego kopniaka. Ostatni raz chyba tak wstrząśnięty byłem kiedy obejrzałem w kinie Czas Apokalipsy Coppoli.

"There is no pain, you are receding. 
A distant ship's smoke on the horizon. 

You are only coming through in waves. 
Your lips move but I can't hear what you're sayin'. 
When I was a child I had a fever. 
My hands felt just like two balloons. 
Now I got that feeling once again. 
I can't explain, you would not understand. 
This is not how I am. 
I have become comfortably numb."



Autorem zdjęć jest Maciej Szuszczykiewicz. Teksty piosenek napisał Roger Waters. Post napisałem ja.





Brak komentarzy:

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff