poniedziałek, maja 5

Rowerem nad morze, czyli z Fordonu na wyspę Sobieszewską

1 komentarz:
 

Od pewnego czasu nosiłem się z myślą, żeby dojechać wzdłuż Wisły nad morze. Próbowałem już, na trasie skróconej, pod koniec marca. Wtedy powstrzymał mnie jednak wiatr i słaba forma. Kolejną podjąłem podczas majówki. Tym razem jednak wybrałem się z dwoma kolegami i to na całą trasę. 

Starorzecze w okolicach wsi Czarże


Postanowiliśmy, że do ujścia rzeki dojedziemy jej prawym brzegiem, trzymając się Wiślanej Trasy Rowerowej. Choć WTR zostanie otwarta dopiero 10 maja, to już od pewnego czasu jej znaki można zobaczyć na szlakach biegnących wzdłuż Wisły i można z niej korzystać. Niestety, dotyczy to tylko województwa kujawsko-pomorskiego. Nasz północny sąsiad w dalszym ciągu trasę ma wyznaczoną tylko na papierze (co nie oznacza, że jej jasny przebieg można gdzieś znaleźć). Trzeba więc improwizować. 

Nad morze jechaliśmy 3 dni. Na takie więc etapy podzielę ten post i każdy odcinek trasy będzie opisany z dołączoną mapką. 


Dzień 1 
Fordon - Ostromecko - Chełmno - Dorposz Chełmiński

Po przejechaniu przez most Fordoński dotarliśmy do Ostromecka. Jednak znając dobrze te miejsce pojechaliśmy bez przystanków dalej w stronę Kokocka. Tutaj dopiero się zatrzymaliśmy na dłuższe zwiedzanie. Zobaczyliśmy jeden z niewielu domów zbudowanych za wałem, podziwialiśmy stary zbór ewangelicki, obecnie użytkowany jako kościół katolicki, a w prawie każdym domu doszukaliśmy się śladów starych osadników. Praktycznie w każdej od tej pory, mijanej przez nas miejscowości znaleźliśmy domy i cmentarze, które pozostawili po sobie mennonici. 

Mennonici wywodzą się z Holandii. Ich nazwa pochodzi od założyciela protestanckiego nurtu wyznaniowego, Menno Simmonsa. Do Polski zostali sprowadzeni na niezagospodarowane dotąd tereny nadrzeczne. Wykazali się niesamowitym wręcz kunsztem w uprawianiu podmokłych terenów. To właśnie im zawdzięczamy obecny kształt krajobrazów nadwiślańskich. Osuszyli bagienne tereny i posadzili wierzby, które teraz tak pięknie wyglądają kiedy Wisła występuje ze swoich brzegów. Pobudowali czyste i schludne wioski i już na zawsze wprowadzili życie w Dolinę Dolnej Wisły. 

Jeśli kogoś interesują stare cmentarze (między innymi mennonickie) to znajdziecie dokładną mapę z ich lokalizacją pod tym linkiem: http://lapidaria.wikidot.com/








Wracając do Kokocka (znanego głównie z Areny Kokocko), polecamy zatrzymać się przy miejscowym sklepie. Sprzedawca sporo wie o historii i topografii terenu. Sam jest zapalonym rowerzystą i zawsze z chęcią służy dobrą radą. 




Udając się dalej na północ w stronę Chełmna, polecam zatrzymać się na chwilę na punkcie widokowym przed wsią Borówno. Znajdują się tutaj podstawy i nasyp po dawnej przeprawie przez Wisłę. W pobliżu znaleźć można głaz na którym ktoś wyrył napis "Weich sel Wasserstand 1829". Upamiętnia on powódź, która przerwała groblę w tym samym roku. 




Naszym kolejnym przystankiem było Chełmno. Spotkaliśmy się tam z moim kolegą Maćkiem, który zabrał nas na organizowane przez jego drużynę KS Nine Hills Chełmno zajęcia "Frisbee Day". Specjalizują się oni w stosunkowo nowej i prężnie rozwijającej się dyscyplinie ultimate frisbee, gdzie zamiast piłki używa się plastikowego dysku.

Patrząc na ilość osób przyglądających się prezentacji, oraz ilości zawodników można dojść do wniosku, że to dobra forma integracji. Brawo za takie inicjatywy!











Wszystkim, którzy jeszcze nie byli w Chełmnie polecam wizytę w tym malowniczym miasteczku. Położone jest na dziewięciu wzgórzach. Posiada doskonale zachowane mury miejskie. W chełmińskiej farze przechowywane są relikwie św. Walentego. Dlatego na Chełmno mówi się "Miasto Zakochanych". Sporo tutaj serduszek i różnych elementów związanych z zakochanymi.

Jeśli ktoś planuje dłuższy pobyt w tym pięknym mieście to polecam zaprzyjaźniony Dom Gościnny  "Pod Górą". Znajduje się on zaraz obok WTR, więc łatwo tam trafić :)





Po wyjechaniu z Chełmna trafiliśmy na zaporowy wiatr z północy. Okazało się, że miał nam już towarzyszyć aż do Tczewa. Wiało tak mocno, że więcej niż 15 km/h jechać się nie dało. Po dojechaniu do Dorposza Chełmińskiego znaleźliśmy naturalną plażę leżącą na przeciwko Sartowic. Widać, takie miejsca jak wały leżące wzdłuż biegu rzeki są idealne do biwakowania. Oniemiali zaczęliśmy śpiewać "Tutaj jest ściernisko, ale będzie San Francisco!".

Miejsce było piękne i przestałem żałować, że przejechaliśmy tylko 65 km. Rozbiliśmy namiot i przygotowaliśmy ognisko. Byliśmy tak zadowoleni z tego miejsca, że nie chcieliśmy go rano opuszczać, tym bardziej, że wiatr się wzmógł i zapowiadał się długi i zimny dzień. O tym, jak wiało może świadczyć poziom wzburzenia wody na Wiśle.




























Trasa:
link 1: do Mozgowiny, dalej wiedzie szlak przez las do Pienia, ale google nie widzi tam drogi

link 2: Pień do Dorposza Chełmińskiego (google pokazuje, że ta wieś leży po drugiej stronie Wisły, ale to bzdura bo tam są Sartowice Dolne).


Dzień 2 
Dorposz Chełmiński - Grudziądz - Zakurzewo - Korzeniowo

Ten dzień jak już pisałem był bardzo trudny. Wiało strasznie i było zimno. Pedałowaliśmy niemrawo do przodu i nie bardzo myśleliśmy o zwiedzaniu. Na dłużej zatrzymaliśmy się tylko w Sosnówce, gdzie zjedliśmy śniadanie i zwiedziliśmy stary mennonicki cmentarz.










 I tutaj po raz kolejny okazało się, że Polak potrafi. Łukaszowi strasznie doskwierało twarde siodełko i przy pomocy taśmy izolacyjnej (niezbędnej na każdej wycieczce) ulepszył sobie siedzisko.





WTR-ka siłą rzeczy musi wieść pod autostradą A1. Ilekroć widzę mosty przerzucone przez Wisłę, zawsze zatrzymuję się oniemiały. Są potężne!


Wjeżdżając do Grudziądza musimy trzymać się oznaczeń WTR. Szlak wiedzie najpierw ostro pod górę, a potem znowu na dół, na stare miasto. Warto jednak pokonać te wzniesienia bo widok na miasto rozciąga się stamtąd niesamowity. My próbowaliśmy przejechać dołem i skończyło się to dla nas bolesnym podejściem pod strome zbocze, kiedy okazało się, że ścieżka przez chaszcze jest nieprzejezdna. 

W Grudziądzu po raz pierwszy widziałem malowane oznaczenia szlaku. Do tej pory wszędzie spotykałem metalowe tabliczki. Szlak wiedzie tam przez stary las.

W mieście jest sporo zabytków i jeśli planujemy zatrzymać się tam na dłużej to można pokusić się o zwiedzenie Twierdzy Grudziądzkiej. Niestety jest ona normalnie zamknięta dla zwiedzających, bo wciąż działa tam jednostka wojskowa. Jednak po umówieniu z przewodnikiem istnieje szansa jej spenetrowania. Zdecydowanie warto! 
Ja byłem tam w zeszłym roku. Zdjęcia możecie zobaczyć pod linkiem: http://www.spaceryfordoniaka.pl/2013/09/feste-courbiere.html

Na chwilę obecną budowana jest nowa ścieżka rowerowa, którą zostanie poprowadzona WTR przez Grudziądz. Teraz radzę zboczyć ze szlaku i podjechać do miasta bramą od strony rzeki, bo szlak właściwy jest nieprzejezdny. My żeby wydostać się z miasta trochę lawirowaliśmy, ale kierując się czarnym szlakiem natraficie na tabliczki WTR.










 Tą bramą warto wjechać do miasta, żeby uniknąć wspinaczki po schodach.









Po drodze można zwiedzić linię obronną z września 39 roku wzdluż rzeki Osa w okolicach Zakurzewa. My tam jednak mimo trzymania się szlaku, nie dojechaliśmy. Widać trzeba popytać miejscowych, żeby tam trafić. 

Niestety nie ominęły nas problemy techniczne i Filip musiał nabyć klej do metalu, żeby jakoś umocować odpadającą korbę. Bardzo nas to spowolniało, a w połączeniu z ostrym wiatrem sprawiło, że udało się przejechać tego dnia jedynie 60 km.



Po drodze widzieliśmy jeszcze typową dla rejonów dolnej Wisły chatę podcieniową.

Na nocleg zatrzymaliśmy się niedaleko ruin starego mostu drogowo kolejowego przez Wisłę w miejscowości Grabówko. Jak się dowiedzieliśmy od miejscowych "Ci cholerni ruscy ukradli nam most i postawili go w Grudziądzu". Tak więc, zaraz po wojnie zdecydowano, że most pod Kwidzynem jest niepotrzebny, a bardziej się przyda w Grudziądzu. I tak, aż do zeszłego roku mieszkańcy tych okolic, żeby przekroczyć rzekę musieli korzystać z promu. Ale wiadomo, prom cały rok nie może pływać. Więc w okresie od jesieni do wiosny musieli jeździć na "swój most" do Grudziądza. Najbliższy most na północ znajdował się aż w Tczewie. Pod Gniewem jest tylko przeprawa promowa. 

Tak jak nocy poprzedniej rozstawiliśmy namiot na plaży i mimo, że ostro wiało to ustawiliśmy namiot bokiem do wiatru, żeby mieć piękny widok na podpory starego mostu :) a co tam, namiot dobry więc nie było zimno!













Wschód słońca.






Ja poczułem nagłą odwagę i wlazłem do wody. Ciepła była, ale te dno! Ohyda.


Filip za to został kosmitą.





Trasa:
link 1: i jak zwykle brakuje dróg w google, ale szlak wiedzie do tego miejsca co na mapie i leci dalej tak jak na następnym linku

link 2: Jak już wspomniałem WTR kończy się w naszym województwie i dalej trzeba się kierować czarnym szlakiem rowerowym.


Dzień 3 
Grabówko - Kwidzyn - Tczew - Wyspa Sobieszewska.

Trzeci dzień okazał się dla nas łaskawszy. Nie wiało już tak mocno i wyszło w końcu słońce. Rano okazało się, że na plaży na której spaliśmy ustawiło się kilku wędkarzy. Pogadałem z nimi trochę o wędkowaniu nad Wisłą, a oni dopytywali co nas pokusiło, żeby spać nad rzeką. Uznali, że jesteśmy surwiwalowcami, bo w nocy podobno był mróz. My jednak nic nie czuliśmy bo w dwuosobowym namiocie spaliśmy we trzech. Więc co jak co, ale ciepło było :)

Do Kwidzyna nawet nie wjechaliśmy. Zrobiliśmy sobie tylko zdjęcie z zamkiem w tle i pomknęliśmy dalej w stronę Tczewa. Naszym planem minimum na ten dzień było dojechanie za te miasto. Po cichu marzyliśmy o tym, żeby wieczorem dotrzeć nad morze. I wszystko wydawało się sprzyjać naszym zamierzeniom do momentu kiedy zatrzymaliśmy się na drugie śniadanie w wiosce o pięknej nazwie Jarzębina. Atmosfera pod sklepem przyjazna, jak to na wsi. Ławeczka dla pijących piwo. Pani sklepowa się nawet zgodziła kawę zaparzyć (choć miejscowi stwierdzili, że pierwszy raz się coś takiego zdarzyło). Trochę pogadaliśmy, podjedliśmy i ruszyliśmy dalej. 

Niestety, nie ujechaliśmy nawet 500 metrów. Filipowi ostatecznie odpadła korba. Usiedliśmy załamani w rowie i zaczęliśmy dumać co robić. Wziąłem do ręki feralną korbę i co? Olśnienie!
Przecież to się da wymienić! Ruszyliśmy z Łukaszem z powrotem pod sklep gdzie zaraz jeden ze stałych bywalców "ławeczki" zgodził się pomóc. Zabrał kolegę samochodem do siebie do stodoły, a ja zostałem pilnować rowerów. Po pół godzinie okazało się, że mamy prawie identyczną nową korbę :D Zamontowaliśmy ją co prędzej w rowerze Filipa i szczęśliwi, wciąż powtarzając sobie, jak to cudownie jest na polskiej wsi, wszyscy tacy uczynni i mili, pomknęliśmy na północ. 






Po drodze przejeżdżaliśmy przez węzeł wodny Biała Góra. Coś niesamowitego! Znajdziemy tutaj śluzę, wysokie wrota przeciwpowodziowe i most obrotowy. W tym miejscu przepłyniemy z Wisły na rzekę Nogat.
















Gnaliśmy dalej na północ podziwiając nadwiślane krajobrazy. Skracając sobie drogę, jadąc wałem zobaczyliśmy nawet bociana, który nie chcąc zejść nam z drogi odlatywał tylko parę metrów do przodu. W oddali widać było Pelplin i Tczew. Ach, gdyby rzeczywiście wszystkie wały miały utwardzone ścieżki to cała trasa byłaby piękniejsza.












Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć kolejne domy Podcieniowe. Tym razem we wsi Bystrze.





Kierując się na Tczew warto zboczyć z drogi i pojechać prostą drogą gruntową kierując się drewnianą wieżą kościoła znajdującego się w Starej Wiśle. Omijając most na drodze krajowej 22, trafimy na stary drogowy most w Tczewie. Zdecydowanie warto!






W Tczewie zjedliśmy kebab. I o dziwo, pomimo godziny 19, totalnie odzyskaliśmy siły. Zapadła decyzja, że prujemy nad morze. Upewniliśmy się co do najprostszej drogi i pognaliśmy przed siebie. Przestało wiać i jechało się naprawdę dobrze. Niestety czasu na zwiedzanie nie było i po jeździe non stop dotarliśmy o 21 do Gdańska, w miejsce gdzie zaczyna się Martwa Wisła. 

Śmiałem się wtedy z Łukaszem, że gdyby Filipowi teraz popsuł się rower, a nie wcześniej na wiosce to już byśmy go dopchali nad te morze. I co? 
Ponownie odpadła mu korba. Okazało się, że gwint w suporcie był tak zjechany, że nie trzymał już śruby i korba wciąż się mieliła, aż nic z niej nie zostało. 

Stało się to na szczęście przed lasem, który trzeba było przejść nad morze. Przepchaliśmy więc rowery i w końcu mogliśmy otworzyć piwo dla uczczenia naszego zwycięstwa :)

Na plaży zastaliśmy dwa ogniska. Podeszliśmy do pierwszego i musieliśmy zaraz uspakajać siedzącą tam parę. Biedacy przestraszyli się jak nagle zobaczyli nasze latarki na wydmie. Myśleli, że przyjechała policja.
Poprosiliśmy ich, żeby zrobili nam zdjęcie. Opowiedzieliśmy o swojej wyprawie, a ja wyraziłem radość, że od razu po dotarciu znalazł się ktoś, kto mógł nas przywitać na mecie.















Trasa:
link 1: do mostu w Tczewie, nie przejmujcie się tabliczkami, że jest on wyłączony z ruchu. Dla pieszych i rowerzystów jest on otwarty.




1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Super Zdjęcia!
Chyba też się wybiorę. :)

filip

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff